Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ami dłużej w podobnej egzystencji, i przyznasz iż najlepszym środkiem byłoby odjechać.
A więc odpowiem ci, że nie! Jakkolwiek bądź okrutnemi byłyby moje cierpienia, zbrakło by mi odwagi do opuszczenia tego domu, w którym mimo całego ogromu boleści, znajduję się obok ukochanej przynajmniej.
I otóż co postanowiłem:
Markiz de Lantree, właściciel sąsiedniego zamku organizuje konne gonitwy dżentlemenów, w których przyjmie udział wyższa sfera Paryzkiego high-lif’u. Wyścigi te nastąpią za dwa tygodnie w parku markiza. Przygotowują tor w tej chwili i przeszkody.
Pan de Grandlieu posiada zarodową stajnię, w której znajduje się kilka cennych okazów, między innemi ogier czteroletni Tonto. Jeżdżę na nich co rano, a mimo, iż są djabelnie fantastycznemi, dość dobrze porozumiewamy się z sobą, co dotąd nikomu się nie zdarzyło.
Pan de Grandlieu pokłada wielkie nadzieje w zdolnościach swych szybkonogich wychowańców, a pragnąc okazać publicznie ich wartość, prosił mnie, ażebym na projektowanych gonitwach dosiadł „Tontona,“ który zręczniej przesadza płoty od sarny.
Przyobiecałem to, i dotrzymam słowa.
Owóż jeżeli żadna zmiana nie nastąpi w zachowaniu się względem mnie Herminii, postanowiłem w dniu owych wyścigów w Lantree zabić się „przez nieroztropność“.
Wiesz dobrze baronie, że w biegu z przeszkodami nic łatwiejszego. I podczas, gdy liczni widzowie wypadku wygłaszać będą we wzruszających słowach ubo-