Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miała, pamiętasz zapewne? Byłem nadzieją szczęścia oszołomionym, które to szczęście tak upragnione przeżeranie, ukazywało mi się pełne blasków, w niedalekiej przyszłości.
Otóż drzwi raju otwarły się przedemną; przestąpiłem próg Edenu.
Powinienbym więc i nader słusznie nazwać się najszczęśliwszym z ludzi. Tymczasem tak nie jest. Czuję się być bardzo nieszczęśliwym! Nieszczęśliwym, żyjąc obok tej, którą uwielbiam; nieszczęśliwym, patrząc na nią bezustannie, rozmawiając z nią, oddychając powietrzem jakiem ona oddycha.
Tak! wszystko to, co powinno stanowić mą radość, w rozpacz mnie wprowadza!
Zapytasz baronie czym rozum utracił? Byłem szalonem zaprawdę, gdym ślepo w cud wierzył; teraz już nim nie jestem.
Najprzód przyjęcie ze strony Herminii było nacechowane lodowatą obojętnością. Powitała mnie jako obcego, jako zupełnie prawie sobie nieznanego.
Ja dla niej nieznanym! Ja? po tem, co nastąpiło wobec ciebie? Po uczynionem z mej strony wyznaniu, jakiem miała prawo obrazić się, a o którem zapomnieć nie mogła.
Przyjąłbym jej gniew, nienawiść, ale obojętność, nie! to za wiele!
W pierwszej chwili łudziłem się nadzieją, że pod tem lodowałem przyjęciem, kryło się powstrzymywane wzruszenie, że z biegiem czasu maska ta spadnie, roztopnieją śniegi. Było to możebnem, nieprawdaż? ponie-