Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dlieu, zdumiony dziwną nieruchomością Herminii i ponurym wyrazem jej twarzy, miałażbyś być znowu cierpiącą?
Młoda kobieta przecząco potrząsnęła głową.
— A zatem, mówił dalej Armand, bliskie przybycie naszego gościa, na jakie wczoraj chętnie się zgodziłaś, dziś widocznie przykrość ci sprawia?
Herminia powtórnie poruszyła głową.
— Nie, odpowiedziała, to nie to.
— Cóż zatem?
— Niewiem sama.
— Zdawało mi się. że znajdowałaś upodobanie, w naszej samotności, mówił wicehrabia. Może przewidywane zmiany w zwyczajach domowych przestraszają cię?
— Być może, w rzeczy samej.
— Uspokój się zatem. Andrzej de San-Rémo nie będzie uprzykrzonym gościem.
— Lubisz tego młodego człowieka, wyjęknęła Herminia. Widzę, że bardzo go lubisz.
— Któż by go nie lubił? odrzekł pan dc Grandlieu. zwłaszcza po okazanem dla mnie poświęceniu, którego omal nie przypłacił życiem. Owo szlachetne uczucie, za głosem którego biegł Andrzej, tak rzadko dziś napotykać się daje, że je uwielbiać należy! Zdaje mi się, że San-Rémo jest moim synem, i chciałbym ażebyś jemu prawdziwą siostrą się stała.
— Siostrą? powtórzyła wicehrabina. Czemuż bym dlań nie miała być siostrą?
— Byłbym szczęśliwym, gdyby tak być mogło, mówił dalej Armand: a rzecz to tak łatwa! Udziel to do-