Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził, że Oktawiusz się nie mylił.
— Na honor! rzekł, mówisz prawdę. Jest to wypadek, w którym należałoby powtórzyć słowa Merre’go wyrzeczone w podobnej okoliczności: „Oto pieniądz dobrze umieszczony“! I dodał w myśli: Skoro na mojej drodze spotkam przeszkodę, łamię ją i druzgoczę! To dziewczę staje mi przeszkodą, zdruzgotać ją muszę.
Snując powyższe zdanie, Croix-Dieu uśmiechał się do Oktawiusza.
— Wybacz baronie, rzekł tenże, lecz Dinah wiedząc o pojedynku umiera pewnie z obawy. Biegnę rozproszyć jej smutek, wszak to pojmujesz?
— Najzupełniej.
— Nic nas tu obecnie nie zatrzymuje. Ów nieszczęśliwy miał swoich świadków, którzy mówiąc pomiędzy nami, nie pomyśleli, by mu najprostszych starań udzielić. To jednak do nas nie należy. Odjeżdżajmy. Wysiądę w pobliżu Chateau-d’Eau. Powóz mej matki zostawiam do twego rozporządzenia, ma się rozumieć, iż zabierzesz z sobą pana de Streny i doktora.
— Dobrze, rzekł Croix-Dieu, odjeżdżajmy.
— A! zawołał Oktawiusz, jeszcze jedno słowo baronie. Zanim wsiądziesz do powozu, oddaj mi mój testament proszę; obecnie jest on całkiem bezpotrzebny, i mam nadzieję, że nie tak prędko potrzebnym będzie. Odkąd kocham mą uwielbianą Dinę, życie pięknem być mi się wydaje!
Filip otworzywszy portfel, wyjął kopertę z czarną lakową pieczęcią i podał ją Gavard’owi.
— Cóż myślisz z tem robić? zapytał.