Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy czujesz przynajmniej w sobie jakąkolwiek bądź siłę?
— Tak, trochę. Mój nauczyciel fechtunku znajdował we mnie zdolności zdumiewające, mówił, że przy usilnej pracy, mógłbym zostać wprawnym szermierzem. Wszakże, jak wiesz, baronie, zaniedbałem się w pracy, zkąd rzecz naturalna zostałem na tym punkcie, gdzie byłem.
— Mam u siebie florety, maski, rękawice, możebyś zechciał spróbować fechtunku, pytał Croix-Dieu.
— Na co, do czego? trudziłbym się najniepotrzebniej w świecie. Nie zrobisz ze mnie szermierza w ciągu dziesięciu minut. Nie miałbyś nawet czasu wskazać mi zaczepnego ciosu. Bądź mimo to spokojnym, baronie. Stanąwszy na placu walki, dobrze zachowywać się będę. Przybiorę bohaterską minę, a gdyby wypadkiem cios śmiertelny we mnie ugodził, polegnę jak na dzielnego przystało! Będziesz ze mnie zadowolonym! Teraz wracam do domu, ażeby zasnąć na parę godzin i przyprowadzić tym sposobem do równowagi moje nerwy. Zresztą potrzebuję coś także napisać.
Croix-Dieu nakreślił szybko kilka wierszy na ćwiartce papieru, którą zabrawszy z sobą Oktawiusz wrócił do swego mieszkania.
Dominik na niego oczekiwał.
— Ach! panie, wołał poczciwy sługa, obawiać się poczynałem, że pan już nie powrócisz tej nocy, i mocno mnie to trapiło. Odkąd pan w domu więcej przebywasz, wyglądasz tak dobrze, iż przyjemnie jest patrzeć na pana.
— Nie troszcz się mój dobry, odrzekł młodzieniec,