Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przemówić nie była w stanie.
— Ach! widzisz wyjąknęła, nareszcie, widzisz, że pojedynkować się będziesz.
— A więc, tak! będę się bił za ciebie, jestem z tego szczęśliwy i dumny! Chwilę owego pojedynku policzę między najpiękniejsze dni mojego życia. Nie obawiaj się Dino. Bóg nas nie rozdzieli! Nie idę walczyć ukochane dziecię, ale zwyciężyć.
— On cię zabije! jęczało dziewczę, zabije! I nie zobaczę cię więcej!
Tu westchnąwszy głęboko, wsparła głowę na ramieniu Oktawiusza.
Powóz zatrzymał się przed domem na przedmieściu, du Temple.
— Do licha! szepnął wysiadając Gavard, zemdlała.
Zadzwonił do bramy, a wróciwszy do powozu wziął na ręce wiotką postać dziewczęcia i z podwojoną silą nerwowem wzburzeniem, przebiegł liczne piętra dzielące go od znanego nam pokoiku. Ułożywszy Dinę na łóżku, pukał do drzwi mieszkania właścicielki.
— Co się stało? pytała taż przybiegając.
— Biedne to dziewczę zemdlało, odrzekł, mam nadzieję iż pani nie odmówisz starań ze swej strony aby ją przyprowadzić do przytomności.
— Bądź pan spokojnym, odpowiedziała wdowa. Pokochałam jak matka to dziecię. Wszelki ratunek udzielonym jej zostanie. Zkąd jednak przyszło owo omdlenie?
— Wskutek gwałtownego przestrachu i wzruszenia. Znieważono ją przy wyjściu z teatru. Wyzwałem owego