Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Winszuję ci twojej zręczności. Rzecz tę mistrzowsko poprowadziłeś! A teraz powiedz mi o której godzinie poślesz swych świadków do tego młodzieńca?
— O dziewiątej z rana, punktualnie. Mniemam iż nie znajdujesz przeszkody ażeby spotkanie jutro z rana nastąpiło?
— Żadnej, a nawet bardzo jestem z tego zadowolony. Nienawidzę zwłoki i odkładania spraw ważnych. Udziel swym świadkom potrzebne objaśnienia. Jeżeli będę, jak to przypuszczam jednym ze świadków tego młodego człowieka, wszystko pójdzie dobrze. Jesteś znieważonym, służy ci prawo wyboru broni, wybierasz więc szpadę, nieprawdaż?
— Naturalnie.
— Nadewszystko nie oszczędzaj go, proszę.
— Bądź spokojnym.
— Odchodzę. Ów młodzieniec przybędzie do mnie napewno za jakie pól godziny, potrzeba ażeby zastał mnie w domu.
Croix-Dieu podszedłszy do swego powozu oczekującego nań o sto kroków dalej, pojechał w kierunku ulicy Saint-Lazare.
W czasie powyższej rozmowy obu tych łotrów, Oktawiusz prowadził do powozu chwiejącą się ze wzruszenia i przestrachu Dinę, a dopomógłszy jej wsiąść, odwiózł ją do jej skromnego mieszkania.
Nerwowe drżenie wstrząsało biednem dziewczęciem; rzewne łzy spływały na jej policzki; Trzymała w obu swych dłoniach ręce swojego przyjaciela i ściskała je konwulsyjnie.