Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciąg widowiska tak go irytował swemi hałaśliwemi oklaskami.
— Ha! zawołał rzucając się na Grisolla, jeszcze ów błazen?!.. Podły nędzniku, jak śmiesz napastować tę kobietę? Ty zwierze brudne, poważasz się dotykać Diny? Otóż wymierzam ci naukę jakiej potrzebujesz nikczemny!
I trzymana w ręku giętką elegancką laskę podniósł na Garybaldczyka.
Ręka ta jednak nie opadła.
Grisolles, który jak wiemy był biegłym w szermierce, spostrzegłszy gest Oktawiusza, wypuścił Dinę. Lewą ręką pochwyciwszy pięść młodzieńca, ścisnął ją, jak w kleszczach. Prawą zaś wyrwał podniesioną laskę, której złamane bólem palce Gavard’a utrzymać nie były w stanie. Skruszywszy ją na dwoje, odrzucił kawałki.
— Ot! tak się robi! rzekł śmiejąc się głośno. Skwitowaliśmy się, mój piękny paniczu. Gdybyś mnie był dotknął, zabiłbym cię na miejscu!
Oktawiusz nie posiadał się z wściekłości.
— Ha! ja cię nauczę! wołał, nie ujdzie ci to bezkarnie!
I chciał skoczyć na Grisoll’a aby go spoliczkować.
Dinah rzuciła się pomiędzy nich, a otaczając drżącemi rękoma swego przyjaciela szeptała:
— Na imię nieba Oktawiusza, przez miłosierdzie nademną, odejdź od tego człowieka. Nie jest on godzien twojego gniewu. On zasługuje tylko na pogardę!
— Znieważył ciebie! ukarać go winie nem, wołał przyszły spadkobierca milionów, daremnie chcąc się uwolnić z uścisków drobnych rączek jakie go otaczały Jest to jakiś łotr nikczemny!