Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mógł odgadnąć.
Doktor mimo głębokiej nauki i doświadczenia, nie mogąc usunąć złego, przygoił je chwilowo. Trafne leczenie, energiczne środki i najtroskliwsze starania, pokonały rozwinięte nagle zapalenie płuc. Niebezpieczeństwo, na mysi o którem pan de Grandlieu zmysły tracił prawie, zaledwie się ukazawszy, zniknęło: Herminia jednak była ciężko chorą, a jej powrót do zdrowia trwał niemniej długo, jak rekonwalescencja Andrzeja San-Remo.
Pierwsze kwietniowe słoneczne promienie roskosznie rozświetlały lazury; powietrze znacznie się ociepliło świeżo rozwite liście wydobywały się z pączków drzew na zewnątrz, gdy Herminia blada i chwiejna, wsparta na ramieniu męża, wyszła z pokoju po raz pierwszy, a zeszedłszy na peron z pałacowych schodów zbliżała się w stronę ogrodu, gdzie na topniejącym śniegu, pod ulewą spadającą potokami, spędziła noc tak straszną.
Ujrzawszy ów domek drewniany na skraju ogrodu, będący natenczas jedynem dla niej schronieniem, pomimowolnie zadrżała.
Z wielkim wysiłkiem, podtrzymywana przez pana de Grandlieu. obeszła trawnik, rozciągający się pomiędzy pałacem a Elizejskiemi polami.
Doktor przybyły na swą codzienną wizytę, spotkał w ogrodzie wicehrabiego wraz z żoną.
— Brawo, moja pacjentko! zawołał. Jakżem szczęśliwy, że cię tu widzę. Słońce i czyste powietrze, oto dwa olbrzymie środki pomocnicze, dwaj nasi prawdziwi uzdrowiciele, jakich nam Bóg zsyła. Wszelkie przepisy i fakultety całego świata, nie są w stanie ożywić tyle