Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niebędąc przez nią widzianym, i to zrobić można. Wypadek taki jest u mnie przewidzianym.
— Jak widzę, agencja małżeństw pani, przewyższa wszelkie inne w tym rodzaju, wyrzekł Croix-Dieu, idąc za właścicielką do jej buduaru, w którym znajdowało się biurko, kasa i rejestra.
Pani Angot, zdjąwszy z łańcuszka od zegarka kluczyk maleńki, otworzyła nim kłódkę księgi in folio, w jakiej mieściła się lista wdów i panien, i przerzucała szybko stronice pokryte nazwiskami i objaśnieniami różnego rodzaju.
Spostrzegłszy ją, zagłębioną w poszukiwaniach, baron rzekł najnaturalniejszym tonem, patrząc na nią przez lornetkę:
— Ale, jak się też miewa Sariol?
Matrona drgnęła i nagle podniosła głowę, lecz jej wzruszenie, gdyby ono było nawet prawdziwem, trwało zaledwie sekundę. Spojrzała w oczy mówiącemu z miną zdumioną, zapytując:
— Sariol? któż jest ów Sariol, baronie, powiedz mi proszę?
— Jest to pewien dzielny chłopiec, jakiego pani znasz od dwudziestu dwóch lat, odrzekł Oroix-Dieu.
Pani Angot przybrała minę obrażonej.
— Sadzę, iż pan baron jest za zbyt dobrze wychowanym człowiekiem, odpowiedziała, ażeby choć na chwilę pragnął zawstydzić gminnym żartem, uczciwą kobietę. Widocznie tu zachodzi jakaś pomyłka.
— Tak? odrzekł Croix-Dieu; zatem pani nie znasz Sariola?