Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie słuchając gdy szeptał:
— Cóż uczyniłem, że czujesz się być obrażoną? Czy moja więc wina, że cię uwielbiam? Nie zabraniaj o tem mi mówić! Zostań pani na imię nieba! Zostań i przebacz mi!
Croix-Dieu znalazł się jak gdyby wypadkiem w małym salonie w chwili, gdy pani de Grandlieu tam weszła, spostrzegłszy ją, zbliżył się chcąc podać jej ramię aby ją odprowadzić do powozu. Herminia jednak przemknęła tak nagle, że niepodobna mu było tego uczynić.
Wrócił więc do pokoju Andrzeja.
— Mój kochany, zawołał ten ostatni z wzburzeniem dochodzącem do obłędu, wszakże słyszałeś zamknięcie się drzwi?
— Słyszałem.
— Widziałeś kogoś wychodzącego ztąd odemnie?
— Kogo?
— To była ona!
— Ona! Kto taki? pytał Croix-Dieu, udając zdziwienie.
— Ona! moja uwielbiana Herminia. Czy znowu mi powiesz, że marzyłem w gorączce, gdy przekonywać cię będę, że ów anioł przyszedł mnie odwiedzić? Dotknij rąk moich, baronie, i powiedz czy jestem rozgorączkowany? Nie! jestem zupełnie spokojnym, wszak widzisz. Była tu. Rozmawiałem z nią. Drzwi, których dosłyszałeś skrzypnięcie, za nią się zamknęły. Dla czego jednak i dziś nie chciała odsłonić swej twarzy? Dla czego uciekła? Czy ty to wszystko pojmujesz? Wytłumacz mi. Na wszystko cię proszę! Wszak możesz mi to wyjaśnić, nie prawdaż?