Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Źle uczyniła, lecz bądź co bądź, ona bardzo cię kocha.
Ktoby tam wierzył w jej miłość. Kocha mnie tak, jak sę kocha drzwi więzienia.
— Byłem u niej, zanim tu przyszedłem, wyrzekł Croix-Dieu. Nie umie sobie wytłómaczyć twego nagłego wczoraj zniknięcia, ani w dniu dzisiejszym twej nieobecności. Jest bardzo zaniepokojoną, zmartwioną, płakała.
— Czy prawdziwemi łzami? zawołał śmiejąc się Okrawtusz. Trzeba ci było, baronie, zebrać choć jedną i oprawie sobie w spinkę do gorsu. Cudownie by to wyglądało! Ona płaczącą! Ha! ha! pocieszy się prędko. A skoro tylko dostanę trochę pieniędzy, poślę jej na otarcie łez jaki podarek z biżuterji, do którego dołączę mą kartę, aby wiedziała od kogo to pochodzi, te panie bowiem nieraz miewają bardzo krótką pamięć i nazwisk zapominają zupełnie.
Croix-Dieu zrozumiał, że wszelkie usiłowania w celu sprowadzenia Oktawiusza do Reginy Grandchamps byłyby daremnemi. Rodząca się miłość w młodzieńcu czyniła go na wszystko inne obojętnym: Nie podobna go było nawet podejść pochlebianiem jego próżności. Pozostawiwszy przeto przyszłego spadkobiercę miljonów, jego tworzeniu poezji, odszedł mocno strapiony, nie tracąc jednak nadziei, że jakaś nieprzewidziana przeszkoda przerwie ściślejszą znajomość pomiędzy Oktawiuszem a młodą aktorką i szukał sposobu odnalezienia owej przeszkody, gdyby potrzeba było przyjść w pomoc losowi.
— Gdzie jechać? pytał go James, widząc, że baron