Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

otulił się weń, gdyż ostry wiatr mroźny smagał go dobrze i przechadzał się tam i napowrót, na przestrzeni dwudziestu kroków, jak gdyby na kogoś czekając.
Oczekiwanie to trwało blisko godzinę. Wreszcie dały się słyszeć przyspieszone kroki i człowiek, w uniformie publicznego posłańca, nadbiegł zdyszany.
— A jesteś pan, zawołał, czekałeś długo zapewne, ale nie moja w tem wina. Należało mi uczciwie zarobić sto sous, jakie od ciebie otrzymałem i drugie sto, jakie mi przyrzekłeś, nie prawdaż?
— No i cóżeś zrobił?
— Śledziłem owego jegomościa, którego mi pan pokazałeś przy wyjściu z teatru. Rozmawiał długo na bulwarze z jakimiś mężczyznami, poczem wsiadł do swego powozu. Uczepiłem się w tyle i pędziliśmy jak pociągiem drogi żelaznej aż do bulwaru św. Michała Nr. 127, gdzie wysiadł. Wtedy powiedziałem sobie: „Nie, on tu nie mieszka, gdyż powóz wraz z koniem, pozostały na ulicy.“
— I cóż?
— Ha! cóż, powrócił ów pan. Wsiadł do swego pudła, ja znowu uczepiłem się w tyle i jechaliśmy tak aż na ulicę Saint-Lazare pod numer... Woźnica stanąwszy przed domem, zawołał „Brama.“ Drzwi się otwarły, powóz wjechał i zamknięto za nim. Powiedziałem wtedy: A więc tu mieszka. Czekałem jeszcze chwilę i zobaczyłem światło zapalające się w oknach antresoli, a potem owego pana, wyglądającego lufcikiem na ulicę. Wyśledziłem więc jego gniazdo. Starając się skrupulatnie spełnić polecenie, pędziłem jak wiatr z powrotem i je-