Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie dotąd smutkiem.
Wśród tej zadumy, postać Andrzeja San-Remo nagle się jej ukazała. Ujrzała go przed sobą bladego, bezwładnego. Niezwykła trwoga ją ogarnęła, wyobraziła, sobie, że umarł.
Daremnie sobie powtarzała, że mąż jej przynosił uspokajające wiadomości o zdrowiu chorego. Mówiła, sobie że ją oszukiwano i że wczorajsze polepszenie, dziś na złe zmienić się mogło. Śmierć miewa swoje fantazje. Ileż to razy widzimy umierających ranionych,, których zdrowie się niespodziewanie polepszyło, wszakże i doktór nie twierdził, ażeby Andrzej uniknął już niebezpieczeństwa.
Zapragnęła po raz ostatni widzieć umierającego.
Co działo się w tej biednej duszy ciężką zgryzotą nękanej? W tem sercu, rozdzieranem boleścią?
Wiemy, iż Herminia tego sama nie pojmowała.
Widzieliśmy tę młodą kobietę na klęczkach, całującą krucyfiks na którym niegdyś spoczywały usta umierającej jej matki. Szłyszeliśmy ją wołającą w uniesienia gorącej wiary:
„Boże Wszechmogący! Boże dobry! Boże sprawiedliwy, ocal tego szlachetnego człowieka, który z narażeniem życia stanął w obronie starca! Coby uczynił syn dla ojca, on to uczynił dla niego, którego jestem córką! Pozwól mu żyć, o Boże! jest on dla mnie bratem, kocham go, kocham!“
To co Herminia czuła i myślała natenczas, czuła i dzisiaj zarówno. W co wierzyła wtedy, wierzyła i teraz.
Nie przepuściła ani na chwilę by to uczucie, prze-