Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zgoda! Widzę, żeś dobry chłopiec. Hej! garson; zawołał, dwa jaja na miękko, kawałek szynki, butelka Maçou i kieliszek koniaku!
Posługujący stał w zamyśleniu.
— Ten pan zapłaci, dodał — Stanisław wskazując Jobin’a.
Garson nie wahał się dłużej.
— Kłopoczą mnie tu, z przyczyny starego rachunku — nędznych siedmnastu franków, wyszepnął Picolet, lecz, ja mam sposób. Cofnę moją klientelę a będę uczęszczał do Brébant’a. Ale nie o to tu chodzi. Roch i Fumel są łotrami; wyobraź pan sobie, że niemogą się obejść bezemnie, a pozwalają umierać mi z głodu! Nigdy ani grosz jeden nie spłynie do mej kieszeni.
— Ztąd potrzebujesz pan bezustannie dwudziestu, franków: ozwał się Jobin, przypomniawszy sobie o owym postscriptum w listach Sta. Pi.
Młodzieniec spojrzał na mówiącego ze zdziwieniem i nieufnością, sądził wszelako, iż zdanie powyższe odnosiło się do zaległego rachunku w kawiarni, o jakim mówił przed chwilą.
— Tak niestety! odrzekł, wciąż potrzebuję dwudziestu franków. Sądzę że będziesz tyle względnym i dasz, mi czterdzieści?
— To zależy od okoliczności, odpowiedział Jobin. Nie jest to o ile mniemam ani podarunek, ani pożyczka jakiej żądasz odemnie. Cóż mi więc ofiarujesz w zamian za dwa luidory?
— Objaśnienia, dotyczące Aliny Pradier natychmiast, bezzwłocznie.