Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tyle krwi! wyszepnął, ach! biedny baron! Tak młody, bogaty, szczęśliwy, skończyć w sposób podobny? Ach jakże to bolesne!
— Morderca tem bardziej jest winnym, ozwał się Jobin poważnie. Człowiek, który taki żal po sobie zostawia, musiał być uczciwym i dobrym. Obudzasz pan najżywszą dla siebie sympatję. Sądzę iż bezwątpienia naznaczą pana likwidatorem?
— Nie wiem tego, być może, to prawdopodobne. Nikt bowiem interesów pieniężnych domu Worms nie znal lepiej nademnie.
— Byłyż finanse tu pomyślnemi?
— Prosperowały wspaniale! Spadkobiercy barona znajdą czyste, zlikwidowane miliony, nie mówiąc o kapitałach, poumieszczanych w różnych spekulacjach. Są to jednakże rzeczy obojętne dla pana. Nie chcę zabierać ci czasu, wziąwszy niezbędnie potrzebny mi dokument.
Biurko Fryderyka Müller stało naprzeciw kasy żelaznej pod ścianą, a po nad niem znajdowało się okienko, otoczone mosiężnem okratowaniem z ruchomemi drzwiczkami.
Fryderyk Müller usiadł na fotelu pokrytym zieloną skórą, który był zwykłem jego siedzeniem i wziąwszy w rękę kilka zeszytów rachunkowych, zaczął je przeglądać kolejno.
Jobin stojąc tuż obok niego, nie tracił go z oczu na chwilę, przybierając pozór zupełnej obojętności.
— Gdzież u licha zarzucił mi się ten arkusz? wymruknął kasjer niby, do siebie, dość jednak głośno ażeby zostać słyszanym. Ów straszny wypadek tak zaćmił mi