Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o ufność dla siebie zupełną, ufność bez granic. Mój wiek upoważnia mnie ku temu. Mógłbym być twoim ojcem, ztąd, proszę, ażebyś mi odpowiadał na zapytania jak syn, gdy ojciec go bada.
— Lecz...
— A! nie wachajże się na Boga! Cóż ryzykujesz? Zaufanie, o które proszę, w żadnym razie krępować nie będzie twego zapatrywania i sądu. Zostaniesz zupełnym panem siebie i będziesz mógł dziś lub jutro rozpocząć to, co obciąłeś dokonać przed chwilą. Mnie tu nie będzie, abym cię powstrzymał drugi raz.
Andrzej San-Rémo mocno się zarumienił.
— Nie rozumiem nic, baronie, wyszepnął z cicha.
— Ej rozumiesz ty mnie doskonale! Ci siwiejący panowie jacy ztąd odeszli, dozwolili się złudzić zręcznie ułożoną przez ciebie sceną. Mniej od nich naiwny, a bardziej przezorny, widziałem jasno w owym „wypadku“ rzecz, noszącą tylko cechę nieroztropności. Obciąłeś się zabić, drogi mój chłopcze, a pragnąłeś temu samobójstwu nadać inne pozory, pozory lekkomyślnego igrania z nabitym rewolwerem. Mam-że słuszność, czy nie mam?
San-Rémo, opuścił głowę w milczeniu.
— Kto nie przeczy, przywtarza, począł Croix-Dieu. Dobrze robisz że milczysz. Przeczenie twoje nie przekonałoby mnie wcale. Wolę szczere wyznanie winy z twojej strony. Jest to pierwszy krok na drodze owej ufności jaką mnie obdarzysz. I otóż na początek powiedz mi proszę ile masz lat? Dwadzieścia trzy, cztery, czy pięć?
Markiz skinął głową potwierdzająco.
— W tym wieku, mówił baron, gdy się jest tak pię-