Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnił się iż pan de Grandieu wraz z żoną siedzą w swej loży, oczekując na przerzedzenie się tłumu, poczem wyszedł z orkiestry w towarzystwie Andrzeja San-Rémo, kierując w ten sposób, ażeby się znaleść w korytarzu tuż po za kapitanem Grisolles, który udawał, iż niezna go wcale, prowadząc pod rękę jakiegoś wyłysiałego mężczyznę, w tymże jak sam rodzaju! Grisolles wraz ze swym towarzyszem szli za wciąż płynącym tłumem i wraz z idącymi po za sobą baronem i Andrzejem, doszli do korytarza, wiodącego do lóż sąsiednich.
W owej to chwili, Herminia otulona w futro, ukazała się po nad schodami, z prowadzącym ją pod rękę panem de Grandlieu.
Filip de Croix-Dieu, trącił jak gdyby wypadkiem, w ramię kapitana Grisolles.
— Tak, rzekł tenże pomieszanym głosem, jak gdyby kończąc zresztą przed tem rozmowę, tak mój kochany, żołnierze poznali się na naszej wartości, ale arystokraci siedzieli bezczynnie, sprzedając Francję Prusakom. Prowadzili z wrogami układy, podczas gdy myśmy krew przelewali! Spojrzyj na owe krzyże, jakiemi przyozdabiają, swe piersi. Oni nam je ukradli! Oto jeden z nich, patrz, patrz! I ten nosi czerwoną wstążeczkę w butonierce. Ha! ja go znam. Jest to wicehrabia de Grandlieu, pozujący na bohatera, jeden z tych podłych wielu!
Pan de Grandlieu zatrzymał się blady z osłupienia i gniewu, słysząc podobne obelgi, kalające jego nazwisko, jakie na twarz mu padły w rodzaju najhaniebniej-