Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego więcej żądasz? rzecz idzie dobrze.
— Ależ jak najgorzej! Nazajutrz, było to wczoraj, dwa razy jeździłem na ulicę Le Sueur i po dwa razy znalazłem drzwi przed sobą zamknięte. „Pani wyszła, nie ma jej w domu“ powiedziano mi.
— Być może wyszła w rzeczy samej?
— Nie wiedziałem, że to był rozkaz umyślnie przez nią wydany i oczekiwałem co chwila wiadomości że opuściła Paryż. Osądź o mojej rozpaczy? Jeśli wyjedzie gdzieś w kraj daleki, jak mi to zagroziła, nie mam pieniędzy by jechać za nią, a kocham ją do szaleństwa! Czuję iż nie widując jej, umrę! Ocal mnie przez litość, baronie!
— Lecz w jaki sposób?
— Masz na nią wpływ wielki. Poprzyj mą sprawę. Nakłoń ją, aby nie wyjeżdżała.
— Rzecz bardzo trudna, wyszepnął Croix-Dieu. Fanny jest kobietą niewzruszonej cnoty! Miłość, jaką uczuwa dla ciebie, przestrasza ją. Chce się ratować ucieczką przed niebezpieczeństwem. Obawia się ciebie i siebie samej.
— A! to jej własne wyrazy, odparł z cicha Tréjan. Możnaby sądzić, że je podsłuchałeś, baronie.
— Znam ją dobrze! Biedna kobieta! Ach! ten książę, ten książę, jak ona słusznie go nienawidzi! Obsypał ją bogactwem, to prawda, lecz jakaż zapora! Nie ma dla niej radości, dopóki on żyje, a na nieszczęście jest jeszcze dość młodym.
— A! gdybym go zabił? wyszepnął Jerzy z wzburzeniem.