Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kochasz mnie, kochasz! wołał i pochwyciwszy ją w objęcia, przyciskał do serca, okrywając pocałunkami.
Wymknęła się, giętka jak żmija, a upadłszy na kolana, wzniosła ręce błagalnie szepcząc przytłumionym głosem:
— Przez litość Jerzy, odejdź! Przeciwko księciu miałam na obronę nienawiść i sztylet, przeciwko tobie nic nie posiadam prócz prośby. Chciej być szlachetnym, pozostaw mnie, zaklinam!
— Będę posłusznym, ale zanim odejdę, powiedz, że mnie kochasz.
— A więc tak, kocham cię! Jestżeś zadowolonym? Odejdź!
— Pozwolisz mi się widywać?
— Tak.
— Wkrótce przybyć tu mogę?
— Jak zechcesz.
— Jutro, nieprawdaż?
— Tak, jutro. Lecz odejdź, odejdź!
Tréjan, pochwyciwszy powtórnie młodą kobietę ucałował ją a następnie wychodząc:
— Widzisz że jestem posłusznym, rzekł, do jutra zatem uwielbiana, do jutra!
Fanny po jego odejściu zbliżyła się do zwierciadła i długo się w niem przeglądała z uśmiechem artysty, zadowolonego z dokonanego dzieła. Siadła następnie przy kominku, a nalewając herbatę, szeptała z cicha:
— Biedny ten chłopiec zajmować mnie poczyna. Gotowana przejąć się mą rolą na serjo. Nie można być zbyt pewną siebie, dobrze że odszedł nareszcie. Zadzwoniwszy na pokojówkę, rozebrać się kazała, a udawszy