Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piec i inne tym podobne szczegóły. Kupują następnie dla nadania sobie szyku. Między nabywcami, uważaj mój drogi, jest czwarta część giełdowych agentów, szachrujących interesami, spekulantów, zarabiających na giełdzie pieniądze; aktorek i kokot różnego rodzaju, lub tych wybladłych młodzieńców, pozujących na protektorów sztuki i artystów. Oto nasi klienci dzisiejsi!
— Co nam to szkodzi, aby się nie targowali i dobrze płacili?
— Zapewne. Ale czy wiesz co im się podoba?
— Ciekawym.
— Oto przedmioty wabiące, zalotne, nieco lekkie, rozumiesz?
— Pojmuję, odparł Jerzy. Jeżeli im trzeba Ludwika XV-go, panią Pompadour, Ludwika XVI-go, rzecz nader łatwa. Mogę pójść do Muzeum, przez trzy dni studjować Watheau, Boucher’a, Lancet’a i Fragonard’a.
— Wpadłeś na ślad! zawołał Vibert. Wkrótce się porozumiemy. Uważaj co powiem. Żadnych naśladowań lecz trzeba nam nowożytnego Fragonard’a. Idei lekko drastycznej, ale ukrytą z powściągliwością. Słowem, obrazu, nad którym zastanowić się należy, lecz który jednocześnie odsłonięty wystawić można. Zrozumiałeś mnie?
— Doskonałe! rzekł Jerzy. Widzę, czego pan sobie życzysz i mam nadzieję będziesz ze mnie zadowolonym.
— Brawo! wykrzyknął Vibert, zacierając ręce; cieszę się już naprzód twą pracą.
— A co do ceny? zapytał Tréjan.
— Ba! co do ceny, odparł żywo kupiec; jedna