Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiła syrena, podając białą drobną rączką napój woniejący. Tréjan wziął filiżankę, lecz jednocześnie! rękę Fanny.
— Co pan czynisz? zapytała żywo.
— Podziwiam.
— Tę porcelanę, nieprawdaż? Masz pan słuszność. Mówią, że ów serwis był niegdyś własnością pani Dubarry, dla której Ludwik XV kazał go Sévres wykonać. Jest to arcydzieło malowidła.
— Ach! zawołał Jerzy; pani Dubarry, Ludwik XV, Sevres, co mnie to wszystko obchodzi.
— Jak możesz tak bluźnić, profanie? Nie lubisz więc porcelany?
— Przeciwnie, szalenie ją lubię. Skoro panią jednak widzę przed sobą, ciebie tylko uwielbiam.
— Znowu te zwroty? Pamiętać proszę, że to zakazane!
— Nie rozkochany to mówi, ale artysta, rzekł Jerzy.
— Tak artyście, jak i rozkochanemu zabraniam mówić o sobie!
— Nie podobna mi być posłusznym w tym razie.
— Jeśli niepodobna, dobranoc! Wracaj pan do siebie. Mamże zadzwonić, ażeby pana odprowadzono?
— Wstrzymaj się pani, znalazłem pośrednią radę.
— Słucham jej.
— Niepodobieństwo to zniknąć może, ale pod pewnym warunkiem.
— Pod jakim?
— Że pani zadość uszynisz mej prośbie.
— To się znaczy?
— Że mnie obdarzysz tem zaufaniem, jakiem obdarzyć raczyłaś pana de Croix-Dieu. Nie znam szczegółów,