Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powyższe słowa wyrzeczone były łagodnie, bez gniewu, Jerzy więc odrzekł z upojeniem:
— Tak, w rzeczy samej, straciłem rozum, równie jak serce, lecz odnajdywać ich nie chcę
Fanny śmiać się zaczęła.
— Wyraźnie mózgowe wzburzenie, odpowiedziała, szczęściem, choroba pochwycona w zawiązku, da się z łatwością uleczyć. Wezwij pan pomocy doktora specjalisty.
— Nie chcę się leczyć!
— Jak się podoba, lecz proszę podnieś się pan i uwolnij me ręce.
— Nie podniosę się, dopóki pani nie przebaczysz mi szczerze, z całego serca, tej całej wywołanej przezemnie, a tyle wstrętnej sceny.
— Już przebaczyłam, wszak powiedziałam to panu. Nie wierzysz mojemu słowu?
— Nie! żądam innego dowodu.
— Jakiego?
— Wykreśl pani raz na zawsze z pamięci tę ubiegłą chwilę. Niech ci się zdaje, żem teraz wszedł właśnie. Podejmijmy nasze projekta, tak nieszczęśliwie przerwane mojem szaleństwem. Poświęć mi pani ten wieczór, jaki całkowicie miał do mnie należyć.
— A gdybym się na to nie zgodziła?
— Skazałabyś mnie pani swoją odmową, na przepędzenie reszty życia w klęczącej jak teraz postawie.
— A trwało by to długo, nieprawdaż?
— Przeciwnie, bardzo Krótko, gdybym pozostawał u stóp pani.