Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umieram! Dom ten napawa mnie wstrętem, pełen wspomnień o twoim kochanku, zapełniony jego portretami.
Fanny wzdrygnęła się nagle, a podnosząc głowę z nieporównanie udaną godnością:
— Moim kochanku? zawołała, ach! nie spodziewałam się takiej obelgi! O jakim pan mówisz kochanku! 0 kim mówisz?
— O nim! odpowiedział Jerzy, wskazując ręką na portret. O nim, o księciu Leonie Aleosco!
— Milcz! krzyknęła Fanny głosem tak nakazującym, że Jerzy uczuł się jak gdyby obezwładnionym. Pan mnie zobelżasz, panie. Zobelżasz mnie we własnym mym domu. Nie jestem kochanką księcia, ale jego żoną!
— Jego żoną? wyjąknął Tréjan. Pani jesteś zamężną?
Fanny Lambert skrzyżowała swe piękne białe ręce na piersiach, lekko przysłoniętych gazą i z podniesionem czołem, zaiskrzonemi oczyma, zbliżyła się ku artyście.
— Ach! zawołała, przeszywając go błyskawicznem spojrzeniem, dziwi cię to więc, że człowiek na tak wysokiem stanowisku chciał mnie zaślubić? Za kogoż to uważasz mnie, proszę? Byłam więc przed chwilą dla ciebie kurtyzanką zbogaconą przez księcia, a mimo to kochać mnie raczyłeś? dodała z dźwiękiem gryzącej ironii. Doprawdy, zbyt wielki to honor. Należy być wdzięczną, że mi go wyświadczyć raczyłeś.
— Ach! szepnął Jerzy, przebacz mi, przebacz. Pragnąłem milczeć, wiesz dobrze. Trzeba było pozwolić mi odejść. Nie byłbym cię obraził.
— I pozostałbyś w tym błędzie, chowając dla mnie