Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sołe, prawda, lecz ciężko ponure. Pochwyciłeś w swe szpony to nieszczęśliwe dziecko, gdyż Oktawiusz jest jeszcze dzieckiem prawie. Pochwyciłeś go w wątłym stanie zdrowia, ze słabemi piersiami, podkopanemi gorączką, wyczerpanego z sił, chwiejącego się, przy kaszlu krwią plującego, i wtedy gdy ten nieszczęśliwy potrzebowałby spoczynku, spokojności, snu długiego, najtroskliwszych starań około siebie, ty rzucasz go w pijaństwo, grę w karty, dozwalając wstrząsać się temu słabemu organizmowi wzruszeniami gry, podnieceniem szampana. Taki stokroć powtórzę, jest to nikczemne morderstwo! Masz widocznie jakiś własny interes, coś ci zależy na śmierci Oktawiusza i zabijasz go w tym celu!
— Ja miałbym mieć w tem interes. Jaki, mów, proszę?
— Nie wiem w tej chwili, wszak pomyślawszy, odnajdę. Otóż i zgadłam, tak jestem na tropie!
— Doprawdy? zawołał baron szyderczo.
— Matka Oktawiusza jest twoją kochanką, mówiła dalej Regina, chcesz ją podobno zaślubić.
— Kłamstwo! zawołał żywo Croix-Dieu.
— Otóż, mówiła dalej młoda kobieta, nie zważając na zaprzeczenie barona, gdyby Oktawiusz umarł, przed dojściem do pełnoletności, matka wszystko odziedziczyłaby po nim. Jeden ze znanych mi adwokatów, mówił, że wdowa Gavard przyniosłaby ci w posagu miljony. To rozwiązuje zagadkę. Jest to rozumnie ale zarazem najnikczemniej obmyślane z twej strony.
— Milcz, zawołał Filip z podrażnieniem.
— Milczeć? powtórzyła Regina, dlaczego mam mil-