Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dla czego kazałeś mnie obudzić? Czyż się gdzie pali?...
— Tak, goreją serca, przez które przeszłaś, zostawiając w okół nieugaszone płomienie, odpowiedział Croix-Dieu z uśmiechem, całując rękę młodej kobiety.
Regina wzruszyła ramionami.
— Tylko bez madrygałów, wyrzekła pogardliwie. Chcesz może oświadczyć się, prosić o mą rękę?
— Niech mnie Bóg uchowa!
— Czego więc żądasz? Pisałeś do mnie wczoraj względem Oktawiusza. Nie nierozumiem tego twojego listu.
— A jednak był jasnym. Pisałem, że trzeba pilnować tego chłopca, być dlań uprzejmą i niedręczyć go o pieniądze.
— Jesteś wybornym! Ja nie chcę brać z mego kapitału na wydatki domowe, które są bardzo znacznemi.
— Kwestja pieniężna regulować się odtąd będzie pomiędzy mną i tobą.
— Zgoda! Wszak wiesz, baronie, wołałabym się go pozbyć.
— Kogo, Oktawiusza?
— Naturalnie.
— Dla czego?
— Nudzi mnie ten głupiec. Wciąż gada mi o sześciu miljonach nieboszczyka „swego papy“ uskarża się na „mamę“ To nieznośne! Nie mam chwili swobodnej, noc i dzień u mnie przesiaduje. Pozbyć się go nie można.
— Cierpliwości, moja kochana. Pomyśl, że Oktawiusz,