Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienienia nie dostrzegłeś na jej twarzy. Niewinność wyjątkowa, lub udawanie. Jedno z dwojga.
— Czart to wie?
San-Rémo nie pragnął bynajmniej widzieć nowo-zaślubionej, o której ci panowie rozmawiali, widocznie nie znając jej wcale, pozostał jednak w miejscu, ażeby ujrzeć Herminię, wychodzącą z kościoła. Pozostali czekał.
Pół godziny tak upłynęło, poczem dał się słyszeć szmer głośny. Tłum rozstąpił się na obie strony, zostawiając wolne przejście nowożeńcom.
— Idą, już idą! zewsząd szeptano.
Andrzej, spojrzawszy, uczuł się, jak gdyby nagle pchniętym w serce sztyletem; czuł jakoby rozstępujący się grunt pod nogami.
Herminia uśmiechnięta, w swym białym ślubnym stroju, szła zwolna pomiędzy dwoma rzędami obecnych w kościele osób, wsparta na ramieniu wicehrabiego Armanda de Grandlieu, swojego męża.

XX.

Młody markiz, skoro to pierwsze wstrząśnienie moralne, wywołane ciosem gwałtownym, minęło, znalazł się pod portykiem, na platformie przed kościołem św. Magdaleny.
Tłum, wychodzący z kościoła, uniósł go tam z sobą tak, iż o tem nie wiedział.
Kareta wicehrabiego de Grandlieu, we wspanialej uprzęży szybko się oddalała, unosząc starca wraz z jego młodą żoną. Ekwipaże zaproszonych gości długim szeregiem podążały jedne za drugiemi, a pośród wrzawy