Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, panie, ktoś się pomylił, pan de Grandlieu nie ma syna, nigdy nie był żonatym.
— Mieszka więc sam, w tak obszernym pałacu? Ach! jakże go żałuję!
— Nie mieszka sam, ma przy sobie wychowanicę, pannę Herminię do Randal, sierotę, którą kocha jak własną córkę. Panna Herminja jest bardzo piękną, a przytem dobrą, łagodną. Często przychodzi tu do sklepu. Lubi piękne drobnostki i kupuje wiele. Powiadamiam ją, jak tylko mam coś nowego. Była u mnie wczoraj i patrz pan, wybrała to, co jej dziś odniosę. Potrzeba było w tem pięknem cacku zrobić maleńką naprawę. Odłamał się jeden z kwiatów przy brzegu.
To mówiąc, kupcowa pokazała małe podłużne zwierciadło z ośmnastego stulecia w ramach z Saskiej porcelany, na brzegach którego dziecięce postacie igrały między kwiatami.
Andrzej San-Rémo, patrząc w owe zwierciadło, zdawał się dostrzegać w niem obraz czarującej twarzyczki dziewczęcia, spotkanego w ogrodzie.
— Za jaką cenę pani to sprzedałaś? zapytał.
— Za tysiąc franków, nie jest to zbyt drogo. Panna Herminia nie targuje się nigdy, ztąd, mimo że wicehrabia de Grandlieu jest bardzo bogatym, sprzedaję jego wychowanicy za możliwie najtańszą cenę.
— Rzeczywiście, pani, jak widzę tanio sprzedajesz. To zwierciadło warte więcej niż tysiąc franków, na dowód czego gotów jestem pani za niego tysiąc pięćset franków zapłacić. Zgadzasz się pani?