Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobna! zawołał chłopiec. Najmniej półtorej godziny czasu na to potrzeba.
— Wsiądź do fiakra i przyjedź.
— Dobrze panie. Tu wybiegł z pośpiechem.
Po jego odejściu Jerzy Tréjan spojrzał smutno na garstkę złota, zmniejszoną ubytkiem dwudziestu luidorów.
— Rzecz nie do uwierzenia, wyszepnął, jak prędko znikają pieniądze w Paryżu, mimo, że wydaję tak mało!
I wstawszy z łóżka, począł się ubierać. W dziesięć minut później wszedł do pracowni, gdzie zasiadł w wielkim fotelu z czasów Ludwika XIII-go, w pobliżu rozgrzanego pieca, paląc cygaro.
Jerzy Tréjan był bardzo pięknym dwudziestopięcio letnim młodzieńcem, silnym, muskularnym, a mimo to wytwornie ukształtowanym. Jego mała, patrycjuszowska głowa, otoczona gęstemi zwojami jasnych włosów, wznosiła się nad rozrosłemi barkami na giętkiej, jak gdyby kobiecej szyi.
Twarz owalna, zakończona ciemno-blond jedwabistą brodą, z upodobaniem pielęgnowaną, zalecała się artystycznemi liniami czoła, delikatnością rysów, białą matową cerą i łagodnością wejrzenia, wielkich ciemno-błękitnych oczów. Zęby posiadał wytworne, usta różowe doskonale zarysowane.
Malarska jego pracownia niczein się nie różniła od tych, których właściciele nie osiągnęli jeszcze majątku i sławy.
Kilka doniczek z kwiatami na gerydonach, kilka figur gipsowych, kilkanaście studjów, pewna liczba starych rycin, oraz zbiór rzuconych od ręki szkiców,