Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! jak ty nie rozumiesz rzeczy, do czarta! zawołał Filip; wyobrażasz więc sobie, że ta kobieta była, wolną i mogła to uczynić?
— Nic nie dowodzi aby przeciwnie być miało.
— Ależ przekonać się dozwól, drogi Andrzeju, że jesteś owocem popełnionego przez nią błędu. To nie ulega żadnej wątpliwości. Twoja matka znajduje się na pewno pod władzą swojego męża, a obok tego należy z pewnością do świata arystokracji. Gdyby była tylko bogatą mieszczanką, nie przyszłaby jej myśl nabywania dla ciebie tej włoskiej willi wraz z tytułem markiza. Taka pani Dubois, Dupuis, lub pani Lenoir gdyby posiadały i po dwadzieścia miljonów, żadnej z nich upewniam cię, nie przyszłoby do głowy utytułowanie swego nieprawego syna.
— Bardzo być może.
— Nie tylko być może, ale jest pewnem. Proszę mów dalej.
— Zgadujesz ciąg dalszy bezwątpienia, mówił smutno młodzieniec, skrócę opowiadanie. Nie poszedłem za dobrą radą notarjusza, który domyślając się zapewne że była bezużyteczną, nie ponawiał jej więcej. Wpadłem w odmęt wesołego życia zabaw i rozkoszy, który miotał mną, jak wicher miota samotnym liściem uschniętym. Moje mieszkanie przy ulicy de Provence wydało mi się być niedostatecznem. Wynająłem więc ten pałac i umeblowałem go jak widzisz. Mam cztery konie, dwa powozy, trzech służących, no i kochanki. Pojmujesz więc łatwo, baronie, że owe siedmdziesiąt dwa tysiące franków renty, a raczej pensji, starczyć na to wszystko