Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nakazany sobie przez lekarza.
— Mój stary kamerdyner, wyrzekł po chwili, zaprowadzi cię do nowego mieszkania. Mam dobrą pamięć, wiem, że jest ono w wyższym stylu umeblowanem, sądzę, iż ci się podoba. Gdyby przeciwnie być miało, wydaj rozkaz tapicerowi, ażeby meble zmienił co prędzej.
— Ach! jak pan jesteś dobrym, rzekł Robert z oddźwiękiem uczucia, pańska wszelako troskliwość jest zbyteczną, upewniam. Mnie wszędzie dobrze. Poznawszy życie moje, pan wiesz, iż nienawykłem do zbytków.
— Potrzeba do nich nawyknąć, zawołał starzec. Bogactwo i okazałość właściwemi są dla hrabiego Loc-Earn. Pochodzisz z rodu wielkich panów, nie zapominaj o tem, mój chłopcze.
— Z rodu upadłego, niestety! odparł młody człowiek z westchnieniem.
— Tak jest, chwilowo, skutkiem braku pieniędzy Lecz co to znaczy? Nie majątek nadaje szlachectwo. Gdyby je kupić było można, iluż znam ludzi, którzyby zań wszystko oddali!... A ponieważ weszliśmy na temat tego nędznego kruszcu, jak go nazywają poeci, pomówmy o cyfrze wynagrodzenia, jakie pozwolisz mi sobie ofiarować.
— Ależ to niepotrzebne.
— Jakto niepotrzebne? zapytał pan d’Auberive.
— Bo jakąkolwiekbądź byłaby ta suma, wiem naprzód, iż przewyższy ona wszelkie moje oczekiwania.
— Powiedz mi, ciągnął starzec dalej, jak gdyby niesłysząc słów mówiącego, powiedz otwarcie, czyli stałą