Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jost to zdanie wielkiego mędrca i moje.
— Gdzież się więc udamy?
— Nie troszcz się; rzeki Sariol. Znam pewne miejsce, nader przyzwoite w pobliżu.
— Lecz o tej godzinie wszędzie zamknięte?
— Nie zamykają drzwi przed dzielnymi chłopcami, od których spodziewają się zarobku. Pójdź za mną, mistrzu, zobaczysz.
Robert poszedł za tą nową dla nas osobistością.
Po kilku minutach przybyli na róg sąsiedniej uliczki pustej, nie, zabudowanej. Jeden, jedyny dom wązki a wysoki wznosił się na jej całej przestrzeni. Drzwi i okiennice w nim były zamknięte. Na wewnątrz żadnego światła, żadnego szmeru. Po prawej i lewej stronie domu znajdowały się puste place, ogrodzone deskami.
Sariol pomimo panujących ciemności, uniósł dwie deski z tego zagrodzenia, oparte na kołkach, a znane dobrze odwiedzającym to miejsce, wyłamując otwór. przez który przepuściwszy Roberta, sam przezeń przeszedł. Następnie, ustawił deski, a zbliżywszy się do tylnej części domu, zapukał czterokrotnie w równych przestankach do drzwi, które natychmiast otworzono.
— Tu jest bezpieczeństwo wszelkie, wyszepnął, komisarz nie nadejdzie dla spisywania protokołów.
I wszedł wraz z towarzyszem do wielkiej szynkownianej sali, oświetlonej kinkietami, przybitemi do ściany, których blade światło zaledwie dostrzedz się dawało, pośród tytoniowego dymu, napełniającego gęststą mgłą tę izbę.
Około dwudziestu mężczyzn podejrzanej powierz-