Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednocześnie jakaś postać męzka, uczepiona w tyle powozu, zeskoczyła zeń, ukrywszy się po za fiakrem.
— Doroto! wołała na służącą pani Angot, pozapalaj światło w moim pokoju, roznieć ogień na kominku, a żywo, bo nadjechały osoby, na które oczekuję.
I pochwyciwszy lampę, wybiegła z nią na wschody.
— Gdzie mnie prowadzisz, Robercie? szeptała kobieta, idąca wraz z towarzyszem na górę. Boże, jak ja się lękam, o boże!
— Uspokój się, Henryko, mówił do niej z cicha. Mieszkanie wprawdzie nie jest zbyt okazałe, tu jednak bezpieczniejsze znajdziesz schronienie niż gdziekolwiekbądź indziej. Lecz tst, usłyszeć nas mogą.
— Oczekuję na panią, odezwała się pani Angot. Przygotowałam wszystko na jej przyjęcie, znajdziesz tu pani wszelkie wygody. Na dworze jest zimno, nie prawdaż? W pokoju jednak dla pani przeznaczonym jest bardzo ciepło; pali się na kominku od rana.
Przybyła, postępując w milczeniu, wsparta na ręku mężczyzny nazwanego Robertem, weszła wraz z nim do pokoju, gdzie usiadłszy przed płonącem ogniskiem, ogrzewała przy niem zziębłe swe drobne nóżęta.
Gęsta koronkowa woalka twarz jej zakrywał.
Właścicielka zakładu, przypatrując się ciekawie przybyłej, dostrzegła tylko, że jej klientka była osobą średniego wzrostu, wątłej kompleksji.
— Radabym pomówić z panią, zaczęła po chwili. Może pan, dodała zwracając się do Roberta, raczy nas obie same na parę minut pozostawić.