Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kłamać nie umiem. Nie spodziewaj się niczego odemnie.
— A zatem skończone!
— Nie! zawołał markiz. Dziecię zaślepione, niewdzięczne dziecię, ostatnim mym obowiązkiem jest ukazać ci przepaść, w jaką chcesz biegnąć! Hrabia de Randal, boć znam go dobrze, ten człowiek jest zdolnym do spełnienia najwyższej podłości! Widzieć ciebie jego żoną, ciebie mą córkę? Ach! stokroć razy wołałbym cię widzieć umarłą! Wraz z nim będziesz się pogrążała z upadku w upadek, z boleści w boleść. Będzie cię on wiódł błotnistemi drogami, aż doprowadzi do nędzy, hańby! A nie czyń sobie nadziei, ażebym ja był tam i podał ci rękę, aby cię podnieść, ocalić! Nie! nie! Posłuchaj Klotyldo, słów moich, mówił dalej, ostatnie to słowa! W dniu, w którym ludzie czarno ubrani, przedstawiciele tego, jak go nazywasz, „dobroczynnego prawa,“ przestąpią próg mego pałacu, aby zastąpić legalną formalnością zezwolenie, jakiego odmawiam, od tego to dnia, pamiętaj, nie będę miał córki, staniesz się dla mnie umarłą!
Panna de Maucombe, blada jak widmo, ale niezmienna w postanowieniu, pochyliła głowę i nie wyrzekłszy ani jednego słowa, wyszła z salonu, w którym miała miejsce powyższa rozmowa.
Z następnym rankiem była pełnoletnią i opuściwszy ojcowski pałac, udała się wraz z pokojówką do jednego z owych religijnych zakładów, gdzie przyjmują pensjonarki.
We trzy dni potem, dwaj notarjusze ukazali się w