Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan zaufać mi raczy; nie wejdę wcale do gabinetu.
— Co do mnie, mówił Loc-Earn, mam pilny interes do załatwienia. Wrócę tu prawdopodobnie za godzinę. Gdybym zaś nie powrócił, sprowadźcie fiakra dla mego przyjaciela i obudźcie go w chwili, gdy zakład zamykać będziecie.
— Dobrze. Uczynię według rozkazu.
Robert wyszedłszy z restauracji, zagłębił się w kasztanową aleję otaczającą „Wzgórze,“ na szczycie którego brzmiała muzyka i świeciły różnokolorowe latarnie. Szedł w stronę Pól Elizejskich.
— Jak to łatwo zabić kogoś, mówił sam do siebie. Mówią o wyrzutach sumienia. Ja żadnych nie czuję. Sariol zagradzał mi drogę. Usunąłem przeszkodę. Wypadało mi tak uczynić.
Przez cały następny dzień ów łotr nie wyszedł z pałacu przy ulicy Ville-l’Eveque, a dzień ten zdawał mu się być długim nieskończenie. Myślał wciąż co orzeczono o znalezionym trupie w miejsce pijanego człowieka? Czy ciało zaniesiono do Morgi? Czy Sariol został poznanym przez którego z owych ludzi, między którymi przebywał? I z gorączkowym niepokojem oczekiwał ukazania się wieczornych dzienników.
Jakież było jego zdumienie, gdy rozłożywszy je spostrzegł, że żaden nie wspomina zupełnie o jakimbądźkolwiek wypadku, zaszłym pod „Koszem kwiatów“.
— Ach! jak ci wydawcy bywają źle powiadamiani, wyszepnął, a jednak nie zwykła to sprawa... Jutro napiszą o tein bezwątpienia.