Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mam co dać ci, odrzekł.
— Jakto, ani kropli szampana, ani żadnej przekąski? Ha! ha! a to mi piękny pan hrabia! Zadzwoń i rozkaz staremu, ażeby przyniósł parę butelek. Wszak to rzecz łatwa. Masz służbę na rozkazy. Piwnica zapewne dobrze zaopatrzona być musi...
— Wyobrażasz więc sobie, że u ludzi wielkiego świata pija co chwila likiery? Nie, ja nie wydam poniżającego mnie tyle rozkazu!
— Ha! skoro tak, mniejsza o to. W każdym razie nie jesteś dla gości uprzejmym. Smuci mnie to wielce, Odbiera mi to złudzenie co do ciebie. Ja, który cię uważałem jak brata, ja, od którego wymówienia jednego wyrazu zależy cała twa egzystencja. Ty wiesz i znasz to dobrze, mój drogi. Otóż przestrzegam cię, nie należy ze mną zadzierać, nie trzeba mnie drażnić, pamiętaj, nie trzeba I Ostatnie słowa Sariol wymówił gniewnym, groźnym tonem.
Loc-Earn, rzucił nań baczne wejrzenie. Zostawa więc w zależności od tego człowieka, trzeba go było zjednywać dla siebie, konieczność tego-wymagała, obok czego potrzeba było pozbyć się go jak najprędzej.
— Ha! zaczął Robert po chwili, może ty masz i słuszność, źle postąpiłem. Nie przyjąłem cię tak, jak należało. Zmięszało mnie twoje niespodziewane przybycie. Ach! gdybyś znał ów świat, pośród którego ja żyję, gdybyś znał wszystkie jego dziwactwa i słabostki pojąłbyś, że i służących należy się tak dobrze wystrzegać jak panów, aby nie wzbudzić w nich podejrzenia. Kiedyś, ja ci to zwolna wszystko wytłómaczę. A teraz,