Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lidów, a pan de Maucombe nie ukazał się jeszcze.
Słońce ku zachodowi zbliżać się poczęło.
— Ha! szepnął smutnie, trzeba pochylić czoło przed fatalną nieubłaganą koniecznością. Nie myślmy o tem więcej. Biedna nieszczęśliwa kobieta i tej jedynej pociechy pozbawioną zostanie. Zbłądziła bezwątpienia, lecz wielki Boże, jakaż straszna kara, jak ciężkie zadośćuczynienie!
I pojechał na bulwar Batignolles, gdzie Robert, spostrzegłszy go wysiadającego z powozu, szedł w tyle za nim, by się upewnić gdzie wejdzie wicehrabia.
Pani Angot drzwi otworzyła, poczem wszedł pan de Grandlieu a w parę minut później Loc-Earn zadzwonił.
— Kto jest ów pan? zapytał, który tu wszedł przed chwilą?
— Ach! odpowiedziała z cicha pani Angot, jest ta znakomita osobistość, pan wicehrabia.
— Mógłżebym prosić panią o objaśnienie, w jakim on celu tu przybył?
— Nie udzieliłabym panu tej wiadomości, bądź pewnym, gdyby obowiązkowa dyskrecja nakazywała mi milczenie, wszak tutaj nie ma tajemnicy. Ów wicehrabia olbrzymio bogaty przyjechał odwiedzić pewną umierającą damę, tę panią hrabinę, której mąż zeszłej nocy odebrał sobie życie w pokoju pod czwartym numerem. Przekonaj się pan, że nasz dom ma wziętość i stosunki ze sferami wyższego świata.
W czasie powyższej rozmowy między temi dwiema