Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nastąpiło ogólne na wszystko zobojętnienie.
— Tak! wyszepnęła, wyznanie tej hańby mogło by zabić mego biednego ojca, milczeć więc trzeba. Tobie to wszystko oddaję, dodała, zwracając się do Roberta, ty mnie zgubiłeś, ocal mnie teraz, jeśli możebnem jest jeszcze ocalenie!
I odtąd w niemej rezygnacji poddała się swemu smutnemu losowi.
Inaczej było z Robertem. Umysł jego pracował bezustannie nad odszukaniem sposobu do zwycięzkiego wyjścia z tej tak zawiłej sytuacji. Trudność ta zdawała się być nie do pokonania.
Przebiegły ów łotr wszelako i na to środek odnalazł.
Pan d’Auberive miał siostrę, hrabinę de Nancrey, wdowę, bezdzietną, i bardzo bogatą, starszą nieco wiekiem od siebie, żyjącą w osamotnieniu na wsi, w okolicach Orleanu, który to majątek miała kiedyś odziedziczyć Henryka.
Pani de Nancrey cierpiąca od lat wielu, większą część życia przepędzała w łóżku, lub na szeslongu, nieopuszczając mieszkania. Kochała bardzo swą siostrzenicę, znając ją kiedyś dzieckiem, a następnie młodą panienką z fotografii.
Henryka pisywała do ciotki niekiedy, a szczególniej, w dzień nowego roku, i w dniu jej imienin.
Pani de Nancrey odpowiadała krótkim listem, kończącym się zwykle temi słowy:
„Uściskaj odemnie twojego ojca. Pragnęłabym bardzo ucałować was i widzieć przed zgonem; czyli to jednak nastąpić będzie mogło przy mojem cierpieniu?“