Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnak mówić panu o tem. Zabraniam najmocniej powtarzania mi podobnych rzeczy, i jeszcze wśród nocy... tu... w moim pokoju... do którego wkradłeś się przez jakiś podstęp niewytłumaczony... niegodny ciebie, i mnie ubliżający zarazem!
— Potrzebuję z tobą pomówić, rzekł Loc-Earn, a gdybyś mnie wysłuchać nie zechciała, biedne me serce pęknie pod nadmiarem boleści.
— Wysłuchać jestem gotową, odpowiedziała, lecz, jutro, nie teraz.
— Czemu nie teraz?
— Dziwna, jak możesz pytać mnie o to. Twoja obecność, wszak sądzę dobrze pan wiedzieć powinieneś, jest dla mnie zniewagą!
— Ach! ukochana, podobne słowo jak boli, jak rani, jak ono jest niesprawiedliwem! Czyż się znieważa kiedykolwiek uwielbianą istotę? A ja czczę ciebie, uwielbiam? Ow pokój jest dla mnie świątynią, w której pragnę przyklęknąć dla głębszego uczczenia mojego bóstwa!
— Milcz pan, i oddal się proszę!
— Radbym być posłusznym, lecz brak mi ku temu odwagi.
— Boże, mój Boże! wołała Henryka, chcesz mnie więc skompromitować, chcesz mnie zgubić!
— W jaki sposób? Nikt nie wie o mojej tu obecności. Urszula śpi, wszyscy służący udali się również na spoczynek.
— Co to znaczy. Własne sumienie, godność ma o sobista, niepozwalają mi słuchać cię tu, wśród nocy. Jutro przyrzekam, jutro pomówię z tobą, panie Robercie.