Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po śpiesznem wymienieniu tych przedwstępnych frazesów, cieśla zdziwiony i zaintrygowany nad wyraz, usunął się dla przepuszczenia gościa i wskazując ręką jedyne krzesło jakie się w izbie znajdowało, dodał:
— Bądź pan łaskaw usiąść...
— A pan? — spytał nieznajomy.
— O! ja postoję sobie!...
— Tego nie zniosę...
— No to usiądę na łóżku!
— Niechże i tak będzie!...
Nieznajomy usiadł, i przez dwie lub trzy sekundy zachował milczenie... Szukał zapewne najodpowiedniejszego sposobu zawiązania rozmowy, a to nie przychodziło mu jakoś łatwo...
— Panie Landry — rzekł nakoniec — krok jaki w tej chwili robię, dziwi pana, rozumiem to dobrze... Zdziwisz się pan jeszcze więcej zaraz; ale zanim przystąpię do przedmiotu bardzo drażliwego, powinienem dać panu najprzód słowo honoru, że do kroku tego popchnęła mnie żywa i głęboka sympatya jaką mam dla pana...
— Budzę w panu sympatyę... ja!?... — zawołał Piotr Landry.
— Współczucie żywe i głębokie... powtarzam panu...
— Któż pana do mnie przysyła?...
— Przypuśćmy, jeżeli pan chcesz, że przysyła mnie... Opatrzność... nie zaprzeczysz pan przecież, iż ona opiekuje sie ludźmi...
— Zapewne, że nie przeczę!... chociaż do dziś dnia i do tej godziny, mało mi dawała dowodów swej nademną opieki...