Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rywek, po długich godzinach pracy!... Czy który z was widział mnie kiedy uśmiechniętym?... Mój smutek ciągły oddalał was odemnie, a ja nie starałem się was zatrzymać, bo samotność lubiłem najlepiej, i ta była mojem przeznaczeniem.
Myślałem że będę mógł tak uczciwie żyć, zasługując na szacunek wszystkich... Sądziłem że będę mógł odpokutować swoją winę przez pracę niezmordowaną, zdanie się na wolę boską... Myślałem wreszcie, że hańba ta nad głową moją wisząca zostanie nieznaną nikomu, i że ta niewiadomość uchroni mnie od waszej wzgardy. Myliłem się... Człowiek, który popełnił tak wielką zbrodnię, powinien wiedzieć o tem, że plama ta pogoni za nim przez całe życie.
Oddalacie się z wstrętem od skazańca, którego obecność między wami byłaby dla was hańbą... Wypędzacie go; rumienicie się ze wstydu, przypominając sobie że jeszcze tego rana ściskaliście jego rękę!... Nie mam do was żalu... To sprawiedliwość.... To kara za moję zbrodnię!
Ciekawiście może dla czego wam opowiadałem tę długę historyę, dlaczego rozwodziłem się dłużej niż potrzeba nad tem co was nic nieobchodzi!... Ale nie dziwię się!.... mój Boże, nie miałem odwagi pozostawić was z myślą że Piotr Landry, wasz towarzysz, był nędznikiem, podłym zbójcą, który zabiwszy niegodnie człowieka, ukradł trupowi pieniądze...
Zabiłem, to prawda!... Ale z jakąż rozkoszą byłbym oddał moje życie, aby uratować moją ofiarę!....