Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/593

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! nie długa to będzie historya!... Przypomnij sobie, rano w dniu, który nastąpił po naszej szczęśliwej nocnej wycieczce do zakładu pana Verdier, po dopełnieniu podziału łupów; podziału, między nami mówiąc, bardzo niesprawiedliwego, nierównego!... oddałem ci duży portfel znaleziony w kassie, obok biletów bankowych...
No jakże?... przypominasz sobie tę okoliczność...
— Pamiętam doskonale!...
— Portfel ten zawierał papiery familijne, tytuły własności etc. etc... powiedziałem ci wtedy: „Rozpatrz się w tem, Groźny, a jeżeli to coś warto, pójdziemy do równego działu!...” Czy tak!?... Czy to są moje słowa!?...
— Tak jest!... słowo w słowo!...
— „To się zda chyba tylko na podpałkę do pieca!...” odpowiedziałeś mi po krótkiem zbadaniu papierów, rzucając portfel w kąt...
— I odpowiedziałem prawdę... te papiery były bez wartości...
Wiewiór rozśmiał się szyderczym śmiechem i wzruszając ramionami poprawił się na kanapie, zakładając jedną nogę na drugą.
— Prześwietny Groźny — rzekł wreszcie po chwili — z przykrością widzę, że się nie zastanawiasz do kogo mówisz!... Patrz dobrze!... Przecież stoję przed tobą, ja!... nie ten bydlak Gobert, który gotów uwierzyć ci na słowo, że pęcherz i latarnia to wszystko jedno!... Rozumiałbym, gdybyś jemu chciał w łeb wtłoczyć taką bajdę... ale to ze mną sprawa kochanku!... Oho! żeby mnie w pole wyprowadzić... trzeba raniej wstać... mój dobrodzieju!... Pamiętajże teraz i na przyszłość, że ja... który do ciebie