Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/534

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stępnie do Maugirona — daruj mi moje winy, jak ja przebaczam kłamstwo temu który mnie zabija!...
Lucyna schwyciła za rękę Jakóba Lamberta, i zbliżywszy usta swoje do jego ucha, szeptała:
— Mój ojcze!... mój ojcze!... czy słyszałeś?!... — oddech jej gorący parzył byłego kapitana Atalanty.
— Milcz!... — odparł stanowczo Jakób Lambert — Milcz!...
— Mój ojcze... — mówiła młoda dziewczyna — ty wiesz dobrze, ty wiesz, że on jest niewinny i wiesz kto jest przestępcą!... Czy pozwolisz oskarżyć go tak okrutnie!?...
— Nieszczęśliwe dziecko, cóż ja mogę zrobić?...
— Jeżeli go nie obronisz zginie nieszczęśliwy!...
— On zginie!... ale w ten sposób ja zostanę ocalony!
— To galery! powiedziałeś mi! to może nawet śmierć haniebna!...
— Galery lub śmierć czekają jego!... a jeśli nie jego, to mnie... teraz wybieraj!... jestem twoim ojcem!...
— O! ależ to niegodne!... to niegodne!... to potworne!...
— Straszna konieczność mnie zmusza!... pamiętaj żeś mi na pamięć twojej matki przysięgła tej nocy wieczne milczenie!...
Lucyna jęknęła głucho i Jakób Lambert był zmuszony objąć ją w pół gdyż chwiała się na nogach i byłaby upadła. Zdawała się tracić przytomność.
— Panie komisarzu — rzekł żywo kapitan — moja córka jest bardzo cierpiąca... zbyt gwałtowne wzruszenia