Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdybyście byli odeszli, panie Piotrze, byłbym i ja poszedł za wami... takiem już sobie postanowił i nikt by mnie nie potrafił zatrzymać w zakładzie... O nie! nikt!... Co nie... to nie!...
Te dowody miłości tak żywej i tak serdecznego przywiązania rozrzewniły Lucynę do łez.
Podmajstrzy też płakał gorącemi łzami, łzami rozkoszy i szeptał:
— Moi przyjaciele... moi drodzy przyjaciele... dziękuję wam z głębi serca... ale to za wiele... doprawdy za wiele!... Nie pogardzajcie tylko mną... kochajcie mnie trochę... oto wszystko o co was proszę, oto wszystko czego chciałbym módz spodziewać się, boć przecież byłem kiedyś zbrodniarzem, wielkim zbrodniarzem... i nie można mnie za to wynagradzać tak jakbym spełnił szlachetny czyn!...
Cóżbyście zrobili więcej dla prawdziwie uczciwego człowieka dla takiego, który przez całe życie zasługiwał sobie tylko na cześć i błogosławieństwo bliźnich!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie potrzebujemy zapewne dodawać, że ta pokora tak wzruszająca i tak szczera, jeszcze więcej zapał robotników podniosła i zdwoiła miłość ich i szacunek dla Piotra Landry.

∗             ∗

Tego samego dnia około jedenastej godziny rano, podczas gdy państwo: to jest Jakób Lambert i Lucyna w towarzystwie nieodłącznej pani Blanchet, jedli śniadanie