Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oto jestem Piotrze — rzekł — wejdźcie...
— O nie!... panie Andrzeju — powiedział podmajstrzy — tu ja nie mogę z panem mówić, lepiej będzie na dworze... Choć pan za mną, jeżeli łaska...
Mówiąc to wziął go za rękę, aby go prowadzić. Andrzej bez namysłu był mu posłusznym.
— Gdzie mnie prowadzicie? — spytał.
Nie daleko ztąd....
— Na co ta tajemnica, którą się otaczacie?...
— Dowiesz się pan zaraz?...
— Czy macie mi oznajmić jaką złą nowinę?...
— Osądzisz pan sam, panie Andrzeju... czy zła czy dobra — ja się na tem nie znam... Mogę tylko radzić panu abyś się naprzód bezpotrzebnie nie niepokoił...
Piotr Landry i młody człowiek doszli do miejsca, gdzie nieruchomie stał Jakób Lambert i Lucyna.
Podmajstrzy zatrzymał się: trzymał on w ręku zamkniętą latarnię, odsłonił ją; nagle światło wydostając się z jej wnętrza, zaświeciło w ciemnościach iście piorunujące wrażenie...
— Pan Verdier... panna Lucyna! — jąkał Andrzej cofając się mimowolnie osłupiały z nagłego wzruszenia.
Potem, obracając się do starego robotnika, przewodnika swego, spytał głosem surowym:
— Czy to zasadzka?...
Piotr skinął głową przecząco... Jakób Lambert nie dał mu czasu na odpowiedź.
— Panie de Villers — rzekł — do mnie należy dać panu odpowiedź.
Andrzej skłonił się.