Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ciemności nocy zalegały dziedziniec, i niepewne światło latarni, nie oświecało ich na szczęście, gdyż inaczej możnaby było widzieć, że Jakób Lambert zbladł bardzo i drżał jak w febrze...
Wistocie wiadomość jakiej mu tak niespodziewanie udzielił podmajstrzy, mogła go zdziwić i wstrząsnąć nim całym...
Rzeczywistym i prawym właścicielem sukcesyi Filipa Verdier był właśnie Andrzej de Villers... Niewinna ofiara oszustwa była dziś rano znieważoną, podejrzaną i wypędzoną z własnego domu przez tego, który prawo tej własności nikczemnie ukradł!...
— On!... więc to on! — myślał Jakób Lambert drżąc. — Żył obok mnie, i ja nic nie wiedziałem o tem!... Jakiś dziwny wypadek!... Jednakże pomimo to wszystko widać, że mu los sprzyja... Ożenienie się jego z Lucyną zwróci mu kiedyś majątek, który się zdawał straconym dla niego na zawsze!...
— Te uwagi przeszły umysł Jakóba Lambert w daleko krótszym czasie niż potrzeba na ich sformułowanie... Dodajmy jednak, że jego wzruszenie przeszło niepostrzeżenie.
— Mówię to wszystko — kończył Piotr Landry — bo to nie może zaszkodzić panu de Villers... I owszem przeciwnie... Gadajcie sobie co chcecie, a przecież zawsze człowiek się więcej interesuje kimś co mu krewny... dalszy czy tam bliższy... aniżeli jakimś obcym... wszak tak... nieprawdaż, panie Verdier?...
Kapitan miał czas uspokoić się zupełnie. Odpowiedział więc bez najmniejszego wahania: