Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czyś odkrył prawdziwego winowajcę? — spytała cicho Lucyna.
— Nie... i od tej chwili zrzekam się poszukiwań...
— Dla czego?...
— Bo wolę tysiąc razy zgodzić się na stratę pieniędzy, niż przez długie i uciążliwe poszukiwania i prowadzenie sprawy sądowej, uwieczniać pamięć tego strasznego dnia, który z liczby dni życia mego, tak gorąco wykreślić bym pragnął!...
— A więc przebaczasz panu de Villers nieostrożność jaką popełnił?...
— Ta nieostrożność była bezwątpienia winą, ale winą bardzo lekką... Srogo ją odpokutował i to przezemnie... Teraz nie ja mu przebaczać, ale go prosić o przebaczenie powinienem!...
— I zwrócić mu twoje zaufanie całe — wyszeptała młoda dziewczyna...
— Zasługuje na nie...
— Zatrzymasz go w naszym domu?...
— Bez żadnej wątpliwości... jeżeli zechce mi przebaczyć, i jeżeli nie zachowa do mnie urazy za tyle złego, które mu wyrządziłem, co uznaję, i za co szczerze żałuję...
— Ale, mój ojcze — rzekła Lucyna bardzo cicho a gdy mówiła, żywy rumieniec na jej twarzy wzmagał się coraz więcej — ale, mój ojcze... zapominasz więc...
Zamilkła, nie mogąc dokończyć...
— Chcesz powiedzieć: — Zapominasz ojcze, że on mnie kocha — nieprawdaż?... Zapominam — dokończył za nią kapitan, którego wargi skrzywiły się do uśmiechu nieco przymuszonego. — Nie, moje dziecko, ja nic nie za-