Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na tę myśl, w głowie jej się mięszało i czuła, że szał jakiś ją opanowywa.
Ukryła twarz na oczy kładąc nerwowo zaciśnięte pięści i wybuchnęła płaczem a łkając żałośnie w przystępie najwyższej boleści, jąkała głosem zaledwie zrozumiałym:
— Mój Boże... mój Boże... i to jest mój ojciec!...
Jakób Lambert usiadł w nogach łóżka i czekał. Miał za wiele doświadczenia w życiu, żeby nie wiedzieć, że cierpienie, choćby największe, uspakaja się tem prędzej czem wybuch jego jest gwałtowniejszy!... Same łzy Lucyny uspakajały go... Strumienie są mniej gwałtowne od potoków, ale się nigdy nie wyczerpują, i zdarza się widzieć potoki wysychające w kilka godzin, jak skoro ich fale wszystkie przepłyną!...
Nie mylił się, łkania młodej dziewczyny słabły po trochu; jęki ucichły, łzy jej, wprawdzie płynęły ciągle, ale mniej obfite i mniej gorzkie...
Jakób Lambert pomyślał, że stosowna chwila już nadeszła... Wziął Lucynę za rękę i lekko ją uścisnął w swoich... Biedne dziecko nie śmiało usunąć ręki, ale silne wstrząśnienie wszystkich jej nerwów i zimny dreszcz, który przebiegł ją całą i który pod swą ręką czuł kapitan, świadczyły o całym wysiłku jakiego musiała użyć, aby zapanować nad sobą...
— Lucyno... dziecię moje!... — szeptał Jakób Lambert głosem bardzo cichym, którego niezwykła słodycz zmieniała do niepoznania. — Mój widok przejmuje cię wstrętem, prawda?... Przerażam cię sobą!...
— Mój ojcze — krzyknęła młoda dziewczyna — w imię nieba, nie pytaj mnie o nic!... Co chcesz abym