Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dości gdyby jej powiedziano: — Jesteś córką Piotra Landry!
— Zapominasz, że trzebaby dodać: Piotra Landry... „zbrodniarza!...“
— Nic nie zapominam, panie... — mówił dalej podmajstrzy głosem smutnym — zamiar pański jest okrutny, ale broń, która przeciw mnie wymierzasz nie może mnie już ranić... Lucyna od dziś rana zna moją przeszłość całą... Nie cofnęła mi swojej miłości, ani swego szacunku i nie rumieniłaby się wcale gdyby jej przyszło zamienić pańskie nazwisko na moje!
Pan Verdier doznawał cierpień moralnych tak strasznych, że je porównać można do średniowiecznych tortur, kiedy kaci rozpalonemi do czerwoności widłami przewracali nieszczęśliwych męczenników na wolnym ogniu na ruszcie pieczonych... W każdym innym razie byłby z pewną obojętnością wysłuchał gróźb Piotra Landry... Powiedziałby był sobie, (i nie bez racyi może), że biedny robotnik cofnąłby się przed strasznym i skandalicznym procesem, którego rezultat wątpliwy, gdyż jakieś tam dowody, na które zdawał się liczyć mogły bardzo dobrze nie istnieć lub być niedostatecznemi... Przytem w innych okolicznościach i on sam byłby pewniejszy siebie, śmielszy, a jego słowa wypowiedziane z dumą i stanowczością nie znalazłyby zaprzeczenia. W tej chwili jednak to nowe niebezpieczeństwo dotąd niejasne choć straszne, które od kilku godzin zawisło nad jego głową!...
Rano tego samego dnia jakiś nieznajomy nazwał go: Jakubem Lambert!...