Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprzeczki, i właściciel zakładu pośpieszył we własnej osobie za swoją służbą.
Pan Raymond zatrzymał go w przejściu.
— Co się to znaczy — spytał go — myślanoby, że tam się jakieś nadzwyczajności dzieją....
— Nie panie, nic nadzwyczajnego — odpowiedział restaurator — ale bardzo nieprzyjemna scena, która niestety nader często się u nas powtarza... Jakiś pan, dosyć dobrze ubrany, choć z miną nieco podejrzaną przyszedł z dwoma donnami obiadować tu. Pan dobrze rozumie, że nie można żądać od gości zapłaty z góry. — Pokaż mi pan ile masz w kieszeni pieniędzy!.... — Żądanie takie odstręczyłoby całą klijentelę przypadkową, która najczęściej jest najlepszą. Trzebaby zamknąć budę w takim razie! Ten jegomość w krótkim czasie skonsumował sporo: jadł zwierzynę, nowalijki, napił się dobrego wina... Rachunek jego wynosi z pięćdziesiąt franków!... Cóż ztąd kiedy podanego rachunku nie chciał zapłacić pod pretekstem, że nibyto zapomniał wziąć pieniędzy ze sobą... Rozumie pan dobrze, że to wykręt, któremu wiary dać nie można!... — Przyjdzie jutro zapłacić — mówi — ale szukaj wiatru w polu! Zaproponowano mu, że się za nim pośle do domu po pieniądze... Odmawia z miną czelną... Wrzeszczy!... Grozi!.... Dwie jego damy krzyczą też jak najęte a to wszystko jest wielce nieprzyjemne dla zakładu porządnie prowadzonego i szanującego się.
— Cóż pan zrobisz? — spytał pan Raymond.
— Użyję ostatecznego środka, który zresztą dosyć często pomaga — odpowiedział właściciel zakładu — osta-